Wyjeżdżamy z Jarosławca po megajajecznym śniadaniu. Mijamy charakterystyczną sylwetkę latarni morskiej.
Kontynuujemy naszą trasę R10.
Na szczęście świeci słońce. Jest naprawdę przyjemnie. Na drodze pusto, spokojnie, sielsko.
Przejeżdżamy przez Łęcko, Naćmierz, Królewo i Duninowo.
Na tej właśnie drodze zostajemy powitani przez przejeżdżającego uradowanego traktorzystę: "Bongiorno Italiano". My odpowiadając po polsku nieco go rozczarowujemy. Jak nam tłumaczy, zmyliły go nasze ubiegłowyprawowe kamizelki z napisami: Polonia-Roma. Po chwili konwersacji ruszamy dalej.
Przed Ustką starsza pani pokrzykując na nas zachęca do przyspieszenia. Dzięki temu zdążamy na ruchomy most w Ustce, który pozwala nam dostać się z portu na drugą część miasta.
Przed Syrenką ustawiamy się, robimy miny, krygujemy się, ponieważ z tego miejsca widać nas przez kamerę internetową na całym świecie, o czym informujemy naszych znajomych. To my, to my, to my. Widzicie nas? Widzicie nas?
Odpoczywamy, wypijamy nasz ulubiony napój energetyzujący - Maślankę Mrągowską.
Latarnia morska w Ustce
Wyjeżdżamy z Ustki i kierujemy się na Wytowno, Objazdę, Gąbino, Czystą i Wysoką. Piękne nazwy i piękne miejscowości.
Po lewej mijamy Jezioro Gardno.
Wjeżdżamy na teren Słowińskiego Parku Narodowego. Mamy zamiar odwiedzić Kluki, ale okazuje się, że Skansen/Muzeum Słowińskie jest otwarte dopiero od maja, więc zmieniamy trochę trasę i jedziemy dalej.
Na skrzyżowaniu zatrzymujemy osobnika na Quadzie, w zaawansowanym wieku. Radzi nam zrobić skrót przez las. Na pewno będzie krócej. Damy radę? Na pewno damy radę?.....................Prawie nie daliśmy. Trudno mówić o jeździe, skoro się nawet prowadzić nie dało rady. Piach i błoto, i pod górę. I z wyobrażeniami nachodzących ciemności. Takie tam strachy.
Na szczęście po 7-8 km widzimy światło słońca i przestrzeń. Gdzie jesteśmy? Jedyny terenowy samochód przejeżdżający przez pole informuje nas, że jesteśmy w Rumsku. Rekomenduje nam powrót: "Jedźta w las...ja tam znam każde drzewo". Da się. Na nasze zaniepokojone spojrzenia reaguje szybko, uspokajając że jest inna droga, taka bardziej asfaltowa. Lubimy go. Dzielimy się z nim naszymi wrażeniami i opinią, że bardzo nam się te tereny podobają. Kierowca się z nami zgadza i mówi, że dlatego właśnie jeszcze nigdy nie wyjechał ze swojej wsi. A ma 57 lat. A my nie mamy żadnej ochoty, żeby go do tego zachęcać. Rozstajemy się jak dobrzy znajomi.
Pod wieczór dojeżdżamy do Główczyc. Właściciel "Gościńca Staropolskiego", gdzie zatrzymujemy się na nocleg (bardzo uprzejmy i skory do rozmów) , dzieli się z nami swoim pomysłem, aby się z nami zamienić. My zostajemy na jego włościach, a on wsiada na rower i spełnia swoje - nasze marzenia. Jadąc w świat........
Tego dnia przejeżdżamy 78 km.
I tak kończy się dzień 5.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz