I znów mkniemy po czeskich drogach. Choć może się wydawać, że są one puste i z przyzwoitymi poboczami, to jednak tak nie jest. Tak się może wydawać, ponieważ tylko w takich przyjaznych rowerzystom warunkach udaje nam się zrobić zdjęcie. Gdy pobocza nie ma, a ciężarówki jedna za drugą, nie decydujemy się przystawać i uwieczniać dla potomności ni krajobrazu, ni nas, ni niczego.
Zatrzymujemy się dla chwilowego odpoczynku.
W tym sklepie (dla nas prawdziwy łut szczęścia) zakupujemy cały zapas dętek i oponę na wszelki wypadek. Tutaj też dziwimy się, w czasie konwersacji ze sprzedawcami, że Czesi mają możliwość nałożenia dodatkowej ochrony na oponę ("płaszcz"). Chcemy ją mieć!!! Po chwili tracimy nadzieję na poprawę losu rowerzysty i konfrontujemy się z naszą nadinterpretacją językową, gdyż i Czesi wydają się zdziwieni, że jest taka ochrona ?! Zaczynamy jeszcze raz wyrażać nasze potrzeby i okazuje się, że tenże "płaszcz", to po prostu po czesku "opona". Szybko się pakujemy i mkniemy w dal.
Czyżby chwila zwątpienia?
Nie!!! To po prostu brak sił, który daje się odzyskać dzięki kilku knedlikom, sztuce mięsa i kapuście.
Siły w nas wstępują.
Przejeżdżamy przez przepiękne miasto Kutna Hora, które w średniowieczu było jednym z najważniejszych miast Europy Środkowej, w Czechach ustępując jedynie Pradze. Wzbogacone na kopalniach srebra, w których pracowali głównie niemieccy osadnicy. Ok. 1300 roku powstała tu mennica królewska, zatrudniająca Włochów, co przyczyniło się do kosmopolitycznego i nowoczesnego charakteru miasta.
Duży gmach Kolegium Jezuickiego, zaprojektowanego przez Domenica Orsiego.
I bajeczna katedra św. Barbary (chram sv. Barbory). Święta Barbara jest patronką górników i to oni finansowali jej budowę. Przypomina ona wielki statek - przypory jak wiosła galery, dach jak wydęte wiatrem żagle. Budowana od 1388 roku.
I znów natrafiamy na ślad naszego Jakuba. Kostel sv. Jakuba to najstarszy kościół w Kutnej Horze z wysoką gotycką wieżą i eleganckim wnętrzem (z obrazami Petra Brandla i Karela Skrety).
Naprawdę to miasto jest ładne i kolejny raz obiecujemy tu wrócić kiedyś na dłużej.
Na razie jednak musimy jechać do Rzymu :)
Duży gmach Kolegium Jezuickiego, zaprojektowanego przez Domenica Orsiego.
I bajeczna katedra św. Barbary (chram sv. Barbory). Święta Barbara jest patronką górników i to oni finansowali jej budowę. Przypomina ona wielki statek - przypory jak wiosła galery, dach jak wydęte wiatrem żagle. Budowana od 1388 roku.
I znów natrafiamy na ślad naszego Jakuba. Kostel sv. Jakuba to najstarszy kościół w Kutnej Horze z wysoką gotycką wieżą i eleganckim wnętrzem (z obrazami Petra Brandla i Karela Skrety).
Naprawdę to miasto jest ładne i kolejny raz obiecujemy tu wrócić kiedyś na dłużej.
Na razie jednak musimy jechać do Rzymu :)
I wjeżdżamy do miejscowości Caslaw, której nazwa na mapie bardzo nam się podobała.
Odnajdujemy kościół, a na plebanii przesympatycznego księdza, który wydaje nam się powoli zanikającym typem duchownego: zaangażowanego w sprawy lokalne, szanowanego przez mieszkańców, wspomagającego bezinteresownie potrzebujących, szanującego kulturę i sztukę, wrażliwego na potrzeby pielgrzymów ( i nie tylko), pogodnego i pomocnego.
Po odpoczynku planujemy dalszą trasę. Naprawdę trudno nam się rozstawać.
Ale cóż, musimy jechać dalej.