Lubimy patrzeć na rowery.

Lubimy jeździć rowerami po Polsce i po Europie :)

Translate

niedziela, 24 sierpnia 2014

Ku Apeninom. Z Lubina do Rzymu. Etap 14.

              Rankiem następnego dnia przesympatyczna rodzina włoska robi nam ogromną niespodziankę zjawiając się z dobrami na śniadanie (włoskie bułeczki, espresso z zimnym lub ciepłym mlekiem do wyboru, szynka parmeńska), a do tego zastawa i obrus w kratkę. 
                  Czas jednak mija nieubłaganie i musimy się pożegnać. Rodzina włoska jedzie jeszcze przez parę kilometrów przed nami, pilotując nas.

                   Poranek jest rześki.  

                   Mijamy mobilne domki działkowe.
                       



             Widząc znaki kierujące nas do Rzymu uświadamiamy sobie, że już jesteśmy naprawdę blisko.


                   Myślimy: na całe szczęście jedziemy po płaskim terenie, od czasu do czasu popatrując na góry w oddali. Kolejny raz się zawodzimy, bo ani się spostrzegamy, jak zaczynamy się wspinać.


                  W prawie każdym ogródku widzimy drzewa granatowe, tzn granatowe drzewa :)


                   Na jednym ze skrzyżowań poznajemy młodego Włocha, który ochoczo wyraża chęć naszego pilotażu. Wyjaśnia, że właśnie na tych pagórkach trenują profesjonalni kolarze, także ci, którzy przygotowują się do Giro di Italia. Czujemy "udzieloną" dumę i siłę. Jednak po kilku kilometrach, po kilku górkach, przewodnik nas porzuca, nie wytrzymując narzuconego przez nas tempa ;)


                    Zostajemy sami i trenujemy w swoim własnym rytmie, podziwiając przepiękne widoki. 




                                                           Mijamy kilka włoskich wiosek.


              A w każdej z nich charakterystyczne budki. To okazuje się miejsca z lokalnym specjałem - PIADINA (placki z różnorodnym nadzieniem), przygotowywane na miejscu. Próbujemy i oczywiście bardzo nam smakują, zwłaszcza te z owczym serem i rukolą.



                 Powoli wkraczamy w góry. Miejscowi nas ostrzegają, że to nic, dopiero za kilkanaście kilometrów poczujemy co tutaj oznaczają góry.  Przypominanym sobie, że tak musi być, przecież czekamy na przejazd przez Apeniny.



                       Z uwagą czytamy ogłoszenia zachęcające do udziału w maratonie, organizowanego z okazji Międzynarodowego Dnia Choroby Alzheimera. 


                  Obejmujemy naszą uwagą wzrokową bezmiar przestrzeni, z licznych mostów, które pokonujemy. Jedziemy starą drogą do Rzymu, usytuowaną równolegle do najbardziej znanej autostrady - Autostrady Słońca. 



                               Gdzieś po drodze kosztujemy winogron z pola. 




                    Tego dnia przejeżdżamy niemal 90 kilometrów, dużą część pokonując o zmroku. Przy wjeździe do wsi witają nas przedstawiciele lokalnej społeczności powiadomieni  przez osoby, które pytaliśmy o drogę 10 km wcześniej.
                   Prowadzą nas do podziemi kościoła.  Kąpiemy się w szatniach szkolnych.
                                                  
                                                       Jemy kolację w stylu włoskim.


                                       Śpimy w ogromnej sali weselnej, mieszczącej się pod kościołem.                             

                                                   Śniąc o płaskich górach przed nami ;)


                                    
                            

niedziela, 10 sierpnia 2014

Przez Włochy - Emilia Romania. Z Lubina do Rzymu. Etap 13.

       
         Wyjeżdżamy w słoneczny włoski świat. Jedziemy przez rejon Italii zwany Emilia Romania.



                     Wstępujemy na chwilę do supermarketu po podstawowe pożywienie na cały dzień (szynka, ser, sok), ale...                   


               zwiedzeni nieprawdopodobnym zapachem smażonego kurczaka, kupujemy w całości i o 10.00 rano rozszarpujemy go na ławce przed sklepem. Jeszcze nigdy tak nie smakował. Mmmmm.....


                                          Wersal skończył się już jakiś czas temu....


                 Rejon, przez który przejeżdżamy jest ziemią owocowo - warzywną. Mijamy ogromne połacie pól i wielohektarowe sady.


                       Przy drodze jest wiele straganów z  płodami ziemi. Kosztujemy, a jakże...


                 I wkrótce dojeżdżamy do kanału, który będziemy mieć po swojej prawej stronie.







                                               Mijamy tereny rezerwatu przyrody.




          Więc jedziemy środkiem ulicy, środkiem pomiędzy wodami kanału i jeziora Valli di Comacchio, po którego drugiej stronie widać Adriatyk.


                           Jedzie się spokojnie, przepięknie, wolno, bezludnie ...


                  Mijamy miejscowości nazwane tak na cześć naszych znajomych i przyjaciół ;)


                          Na szczęście dla nas jest czas winobrania. I miejscowi częstują nas, czym mogą. A że my to bardzo lubimy, więc nie gardzimy ;)




                                   Po raz pierwszy widzimy jak rosną owoce kiwi. 


                 Chcemy zostać na noc w miejscowości Bognacavallo, ale odstraszają nas ceny noclegu w klasztorze przemienionym w ostatnim czasie na ekskluzywny hotel.




                                                         Decydujemy się więc jechać dalej.


                I docieramy do miejscowości, w której  poznajemy jedną z najsympatyczniejszych rodzin. Witają nas po polsku: "Dzień dobry", ale po chwili tłumaczą się, że tylko tyle potrafią powiedzieć.  Są pod wrażeniem naszej podróży. Spędzamy razem wieczór i poranek, ponieważ rodzina z czterema synami (Jan, Łukasz, Marek, Mateusz) postanawia nam zrobić niespodziankę przygotowując włoską kolację i włoskie śniadanie. Rozmawiamy, rozmawiamy, rozmawiamy....Naprawdę nie chce nam się opuszczać tego miejsca....


                            Spoglądamy za siebie i eskortowani przez naszych nowych przyjaciół kierujemy się w stronę Apeninów....