Lubimy patrzeć na rowery.

Lubimy jeździć rowerami po Polsce i po Europie :)

Translate

sobota, 19 lipca 2014

Stiamo andando a Italia. Etap 9 do Rzymu.

                   
          Taki widok wita nas z okien pensjonatu, w którym śpimy (po raz pierwszy w tak cywilizowanych, turystycznych warunkach, ale nie mieliśmy wyboru, ponieważ zastała nas noc wśród gór).



                       Nasze konie odpoczywają w swoim pokoju z widokiem na ogród. Cóż...W cywilizowanym świecie zważa się na indywidualne potrzeby jednostek ;)


                       Przed pensjonatem odnajdujemy tablicę informacyjną z przebiegiem szlaku pielgrzymiego z Krakowa (Via Slavorum).



                                                       Tak ładnie płasko sobie jedziemy.


                          Zachęceni ścieżką rowerową ruszamy nią. Jak się potem okazuje krążymy, zakręcamy, objeżdżamy, kołujemy...ale z ładnymi widokami.

                                               Jedziemy wzdłuż malowniczego koryta rzeki.


                                   Robimy postój, bo bardzo nam się tu podoba.
 ,

                                    I tak sobie jedziemy, nie za szybko, kontemplując....


        Doganiamy innych rowerzystów - turystów, zastanawiając się, jak można żyć w takiej ładnej okolicy.


                               Ciągle po ładnym płaskim....


                            Ale po chwili już się wdrapujemy na pagóreczki....



                          I zjeżdżamy. Odnajdujemy myśl, że tu jest pięknie. Taka ładna austriacka jesień.


                 Pojawiają się kierunkowskazy z oznaczeniami miasta granicznego. 


                                          Śmigamy coraz szybciej - a Italia...Giro di Italia.




                    Przed przejściem granicznym widzimy prawie giełdę lubińską, ze starociami i lokalnymi produktami granicznymi.


                    I docieramy do granicy. Wkraczamy do kraju przeznaczenia. Hurrrrrrrraaaaa!!!! Ale nikt nas nie wita. Nie ma nikogo, kto by nasz narcyzm poruszył ;)


                           Na tej drodze często napotykamy krótkie i dłuższe tunele. Dzięki nim nie musimy się wdrapywać na góry wysokie. Dzięki budowniczowie!!!


                        Ufff...Wreszcie światło i dzień. Znów można przywdziać okulary przeciwsłoneczne.


                          Po lewej stronie kilkukrotnie mijamy skocznie narciarskie.


                           Wjeżdżamy do miasteczka, planując obiad....

                       
                     Obiad....jak zwykle na ławeczce pod drzewkiem, w cieniu.


                  W trakcie spożywania posiłku (buła z serem) nawiązujemy kontakt z grupą autokarowych turystów z Niemiec, którzy się nami zainteresowują. I zaczynają sobie wzajemnie obiecywać, że już nigdy nie będą marudzić wsiadając do autobusu i myśląc o kilometrach przed nimi.  Uświadamiają sobie, że mają wygodniej ;)


                            Achhhh, nakarmieni i napici jedziemy. Okazuje się, że najbliższe kilka godzin droga opada lekko w dół - tak 30-35 km/h, bez wysiłku. Cudnie !!!



                                         Następne tunele.


                 Mijamy w dołach śliczne miasteczka. Nasza droga jest nieco wyprostowana i podwyższona, dzięki temu mamy komfort  jazdy.




                                                    Nad nami estakady autostrad nowoczesnych...


                                                                          i starożytnych ;)


    Na drodze zatrzymuje się młody chłopak - Polak z Krakowa, jadący samochodem z rowerem. Tłumaczy nam, że ma zamiar zwiedzić  rowerem Wenecję i Rzym. My też mamy taką ochotę. Postanawiamy także zajechać do Wenecji. Informuje nas optymistycznie, że do Rzymu zostało nam jeszcze tylko około 400 km. Nie bardzo nam się to wydaje możliwe, ale przekonuje nas. Jeszcze jesteśmy ufni. Zobaczymy...


                         A tu nasz bohater precyzji, spostrzegawczości  i wytrwałości. W czasie  jazdy jednemu z nas odkręciła się śrubka - nakrętka mocująca z koła roweru i się potoczyła w trawę na poboczu. Po kilkudziesięciu minutach wymuszonego postoju nakrętka została odnaleziona. Możemy jechać dalej....bezpiecznie. A już było gorąco i nerwowo.


                        Powoli zaczynamy przymierzać się do poszukiwania noclegu.


                      Przez większość dzisiejszego etapu towarzyszy nam rzeka Argento.




                                 Chwila przerwy na coś energetycznego (po kilka cukierków )


                Wjeżdżamy do malowniczego miasteczka - Venzone. Lawendowego miasteczka, pachnącego lawendą, udekorowanego lawendowym kolorem. Jak z powieści....
              Spotykamy tutaj pisarza na wakacjach, który przygotowuje kolejną książkę.
                             


                              Objeżdżamy miasteczko, wypatrując "norki" do spania.




                          Każą nam czekać na gospodarza plebanii. Więc aż do zmroku czekamy.  



                                      Słońce zachodzi za górami, za lasami...
                                        
 

                                Okazuje się, że warto było. Zostajemy serdecznie przyjęci. Przygotowujemy sobie kolację (owsianka z proszku i kawałek kiełbasy )  i mija kolejny dzień.



2 komentarze: