I powoli rozjaśnia się wokół.
Cieszymy się chwilą przed Drogą, uświadamiając sobie że za około 70-80 kilometrów dojedziemy do serca Rzymu.
Przed nami otwiera się wiele nowych drzwi....
Na twarzach uczucie, które trudno zidentyfikować jako radość ;) Czyżby była to zapowiedź depresji po sukcesie?
Opuszczamy miejsce tajemnicze i jedziemy w prawo...
Po kilkunastu minutach okazuje się że wybraliśmy się zupełnie w drugim kierunku. Tak jakby do Lubina ;)
Na tym ryneczku spotykamy Polkę od wielu lat mieszkającą we Włoszech. Przy kawie analizujemy dalszą drogę i prostujemy nasze ścieżki ;)
Wyjazd z tego miasta, położonego na szczycie góry, okazuje się równie ekscytujący, jak wjazd. Serpentyny i przepaście, pod górę i z góry.
Zdjęcie na pamiątkę. Niby wszystkie drogi wiodą do Rzymu, ale dobrze się upewnić.
Zjeżdżamy z góry.
Wyprzedza nas sznur zabytkowych włoskich autek, klaksonując z radością. Dla nas!!! Na nas!!!
Jedziemy drogą zwaną Via Flaminia.
Mijamy pobocza ze śmieciami, opuszczonymi domami, ruderami....Jak nam się zaczyna nie podobać, to okazuje się, że tu właśnie łapiemy gumę i musimy spędzić w tym miejscu trochę naszego cennego czasu.
Zaczynamy oczekiwać jakichś miejskich przedmieść ...Nie żeby jakichś fajerwerków ;)
A krajobrazy ciągle sielskie, wiejskie.... Droga bez pobocza, bez miejsca na zjazd.
Na jedynej ławce od kilkunastu kilometrów zjadamy uroczysty obiad.
Jedziemy coraz szybciej.
Nie wiadomo kiedy zaczyna się ściemniać. A Rzymu nie widać ;(
Nawet mijamy oznaczenie terenu zabudowanego - że niby już ROMA ?
Pokonujemy kolejne wzniesienia. Każdego napotkanego człowieka pytamy, czy jedziemy dobrą drogą na Rzym. Zdziwione spojrzenia nie przekonują nas ....
Aleją willową dojeżdżamy o zmierzchu do Domu Polskiego Jana Pawła II.
Nazwa ładna, idea godna, miejsce urokliwe (wielki gmach wybudowany z darów i datków Polaków), ale przyjęcie nas - pielgrzymów słabe, najsłabsze, najmniej serdeczne z wszystkich. "Nie wiemy, czy mamy miejsca", "Dlaczego nie macie rezerwacji?", "Miejsca są dla gości, a nie dla Was".
Nie uzyskujemy zgody, żeby rowery stanęły pod jakimkolwiek zadaszeniem (zbliżał się deszcz).
Na mszy dla pielgrzymów jakoś też nijak, wielkie słowa, a gestów życzliwości żadnych.
Pomimo obecności języka polskiego i Polaków wokół czujemy się obco i nieswojo. Smutno, zimno...brrrrr....
Śmiesznie tak być w tym samym miejscu :D
OdpowiedzUsuńMy idąc do Rzymu dokładnie na tym ryneczku jadłyśmy łyżeczką ogromnego arbuza, takie to niesamowite było, że aż robili nam zdjęcia :))