Lubimy patrzeć na rowery.

Lubimy jeździć rowerami po Polsce i po Europie :)

Translate

poniedziałek, 24 listopada 2014

Wjeżdżamy do Rzymu. Etap 20.

                Budzimy się rano i za oknem widzimy jeden z piękniejszych widoków. Nowy dzień wstaje.


                                              I powoli rozjaśnia się wokół. 


                           Cieszymy się chwilą przed Drogą, uświadamiając sobie że za około 70-80 kilometrów dojedziemy do serca Rzymu.


                                     Przed nami otwiera się wiele nowych drzwi....


                                                Na twarzach uczucie, które trudno zidentyfikować jako radość ;) Czyżby była to zapowiedź depresji po sukcesie?


                                    Opuszczamy miejsce tajemnicze i jedziemy w prawo...


                       Po kilkunastu minutach okazuje się  że wybraliśmy się zupełnie w drugim kierunku. Tak jakby do Lubina ;)


                    Na tym ryneczku spotykamy Polkę od wielu lat mieszkającą we Włoszech.  Przy kawie analizujemy dalszą drogę i prostujemy nasze ścieżki ;)


                           Wyjazd z tego miasta, położonego na szczycie góry, okazuje się równie ekscytujący, jak wjazd. Serpentyny i przepaście, pod górę i z góry. 



                      Zdjęcie na pamiątkę. Niby wszystkie drogi wiodą do Rzymu, ale dobrze się  upewnić.
 


                                                                     Zjeżdżamy z góry.


                               Wyprzedza nas sznur zabytkowych włoskich autek, klaksonując z radością. Dla nas!!! Na nas!!!


                                                   Jedziemy drogą zwaną Via Flaminia.


                                Mijamy pobocza ze śmieciami, opuszczonymi domami, ruderami....Jak nam się zaczyna nie podobać, to okazuje się, że tu właśnie łapiemy gumę i musimy spędzić w tym miejscu trochę naszego cennego czasu. 


                       Zaczynamy  oczekiwać  jakichś miejskich  przedmieść ...Nie żeby jakichś fajerwerków ;)


                    A krajobrazy ciągle sielskie, wiejskie.... Droga bez pobocza, bez miejsca na zjazd.


                        Na jedynej ławce od kilkunastu kilometrów zjadamy uroczysty obiad.


                                                            Jedziemy coraz szybciej.


                               Nie wiadomo kiedy zaczyna się ściemniać. A Rzymu nie widać ;(                           


                              Nawet mijamy oznaczenie terenu zabudowanego - że niby już ROMA ?


                           Pokonujemy kolejne wzniesienia. Każdego napotkanego człowieka pytamy, czy jedziemy dobrą drogą na Rzym. Zdziwione spojrzenia nie przekonują nas ....


                           Aleją willową dojeżdżamy o zmierzchu do Domu Polskiego Jana Pawła II.



                 Nazwa ładna, idea godna, miejsce urokliwe (wielki gmach wybudowany z darów i datków Polaków), ale przyjęcie nas - pielgrzymów słabe, najsłabsze, najmniej serdeczne z wszystkich. "Nie wiemy, czy mamy miejsca", "Dlaczego nie macie rezerwacji?", "Miejsca są dla gości, a nie dla Was".
                Nie uzyskujemy zgody, żeby rowery stanęły pod jakimkolwiek zadaszeniem (zbliżał się deszcz).
Na mszy dla pielgrzymów jakoś też nijak, wielkie słowa, a gestów życzliwości żadnych.

                   Pomimo obecności języka polskiego i  Polaków wokół czujemy się obco i nieswojo. Smutno, zimno...brrrrr....


                                  Uczymy się pokory i czekamy na jutrooooooooooooooooo!!!!!

1 komentarz:

  1. Śmiesznie tak być w tym samym miejscu :D
    My idąc do Rzymu dokładnie na tym ryneczku jadłyśmy łyżeczką ogromnego arbuza, takie to niesamowite było, że aż robili nam zdjęcia :))

    OdpowiedzUsuń