Lubimy patrzeć na rowery.

Lubimy jeździć rowerami po Polsce i po Europie :)

Translate

piątek, 21 listopada 2014

Blisko coraz bliżej. Ci stiamo avvicinando. Etap 19.


                            Rankiem następnego dnia dowiadujemy się, że to miejsce, w którym zatrzymaliśmy się na noc, jest w dołku i że wyjazd z niego musi się odbyć pod górę. Tak około 8-10 km pod górę. Ufff... A tak się wczoraj cudnie zjeżdżało.
                           Cóż robić? Zjadamy kilogramowe ciasto, popijamy włoską kawą i ruszamy pod górę.


                                                Aura przyjemna, droga puściutka.



                          Dociągamy się do wąskiej miejscowości Giove, którą pokonujemy szczytem góry.



                            Jak od kilkunastu dni zapatrujemy się w krajobraz...Cóż...pola i góry, pola i góry, pola i góry....



                            Czasami czujemy się nieco osamotnieni...


                               Ale w końcu dojeżdżamy do skupisk ludzkich i śladów cywilizacji.


                             Miasteczko senne, spokojne, pachnące  chlebem i makaronem. Kupujemy zapas świeżego pieczywa.


                                                     Przysiadamy na ławce i odpoczywamy.



                                        Mijamy kolejne połacie pół winnych.




                                                                Znak, że dobrze jedziemy.


                                   Po raz pierwszy przekraczamy rzekę Tybr (Tevere).


                                                   Przez chwilę jedziemy ulicą Warszawską. 


                                                Oglądamy się na Tybr.


                          Po kilkunastu kilometrach pokonywania przedmieść jakiegoś miasta (nie jesteśmy absolutnie pewni, czy dobrze jedziemy) docieramy o lekkim zmroku do Civita Castellana.


                       To bardzo stare miasto, słynące z porcelany i z bitwy pod koniec XVIII wieku, wygranej przez Francuzów (przy pomocy około 1000 polskich żołnierzy) z Neapolitańczykami. 


                      Przejeżdżamy przez jeden z najwyżej położonych (pod nami przepaść, pod karuzelą przepaść) mostów.


           Docieramy do centrum i nie znajdujemy ni pomocy ni miejsca do spania w okolicy jednej z piękniejszych katedr Catedral de Santa Maria di Pozzano). Natomiast zostajemy zaczepieni przez miejskiego przechodnia, który po zmobilizowaniu wielu  osób i  po wielu perypetiach zaopiekowuje się nami z ogromnym zaangażowaniem.

                    Napasa nas w swojej ulubionej pizzerii ogromną ilością prawdziwej pizzy (zjadamy po tysiąc rozmaitych kawałków: z salami, z lebiodą, z ziemniakami, z serem, z cebulą, ze szpinakiem i wiele wiele innych). Kolację spędzamy więc w przeuroczym towarzystwie, nie wiadomo jak się porozumiewamy, jest wesoło. Podekscytowani gospodarze próbują załatwić nam nawet audiencję u papieża.

                   Po nas nie zostaje już nic ;)



                                       Udajemy się na spoczynek, w jednym z bardziej tajemniczych miejsc. 



                               To był długi dzień. Zapamiętujemy dziś dużo przemiłych twarzy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz